Część 1: Upodlenie hotwife – jak naprawdę wygląda oddanie się innym mężczyznom
Zaczyna się zawsze podobnie. Hotel. Ciepłe światło. Drink w dłoni. Rajstopy zsunięte do połowy uda, a cipka już pulsuje. Nie dlatego, że ktoś mnie dotknął. Dlatego, że jestem hotwife, i właśnie nadszedł moment, w którym oddaję się komuś innemu. W głowie nie mam niepokoju, tylko jedno pytanie: czy ten wieczór mnie przełamie bardziej niż poprzedni? A mój mąż, Marek — mój cuckold, mój rogacz z wyboru — siedzi w fotelu, patrzy, uśmiecha się półgębkiem. Nie z zazdrością. Z dumą. To on mnie przygotował. To on mnie wystawia. To on mówi mi oczami: „Dzisiaj zrobimy z ciebie dziwkę.” I ja to biorę. Cała.
To nie jest żadna zdrada. To rytuał. Marek kocha mnie jako żonę, ale pragnie mnie jako cudzą dziwkę. Tego wieczoru to jego rozkaz. A ja, jako jego hotwife, rozkładam nogi, bo tak wygląda nasza miłość. Wiem, że dziś znowu będę posunięta przez obcych. Wiem, że zaraz wejdzie we mnie nowy kutas, obcy, twardy, bez sentymentów. Wiem, że poczuję, jak moje ciało staje się dla nich narzędziem. I to mnie kręci. Bo ja to kocham.
Tego wieczoru było dwóch kochanków. Jeden – czarny, z masywnym kutasem, jakby ulepiony do analnego niszczenia. Drugi – biały, młody, pewny siebie, z oczami typa, co pierwszy raz ma do czynienia z prawdziwą hotwife. Nie znali mnie. Ale ja znałam zasady. Położyć się. Rozchylić. Przyjąć. Pierwszy wlazł od tyłu. Bez pytania. Tylko ślina i wbicie. Nie byłam gotowa, ale to nie miało znaczenia. Tak działa gra. Tak wygląda życie kobiety, która oddaje swoje ciało, a duszę zostawia tylko mężowi.
Gardło przyjęło drugiego bez sprzeciwu. On trzymał mnie za włosy, wbijał się coraz mocniej, a ja tylko zamykałam oczy i oddychałam przez nos. Między jednym a drugim pchnięciem, Marek nagrywał. Kamera była już w ruchu. On nie ruszał się, nie komentował. On wiedział, że robię dokładnie to, co mi kazał. Byłam jego własnością – wypożyczoną na wieczór.
Kiedy czarny wyjął kutasa z mojej rozgrzanej cipki i zaczął przymierzać się do tyłu, napięłam się. Wiedziałam, że będzie bolało. Ale nie zaprotestowałam. Odwróciłam głowę do Marka. Nasze spojrzenia się spotkały. Nie powiedział nic. Ale wiedziałam, że to sygnał. Miałam przyjąć. I przyjęłam.
Kutas w dupie. Kutas w ustach. Jęki. Łzy. Dławienie. Palce ślizgające się po biodrach. Otwarta, rozciągnięta, bita od środka. Ale żadnego protestu. Bo właśnie wtedy… przestaję być kobietą. Staję się funkcją. Przedmiotem. Spełnieniem fantazji mojego rogacza.
I to działa.
Część 2: Jeszcze, mocniej, głębiej. Wtedy pękam najbardziej
To nie był moment, który można łatwo wskazać. To nie było jedno pchnięcie, jedno słowo, jeden gest. To była fala. Narastająca, wciągająca, nie do zatrzymania. I kiedy już myślałam, że gram dobrze swoją rolę – że jestem w tym wszystkim świadoma, kontrolująca, hotwife oddana z rozsądkiem – właśnie wtedy moje ciało zaczęło prowadzić mnie dalej. Gdzieś, gdzie nie było już roli. Gdzie nie było udawania. Gdzie byłam tylko JA – naga, otwarta, rozciągnięta, posłuszna.
Czarny mężczyzna wbijał się we mnie od tyłu jak w maszynę do ekstazy. Twardy, duży, brutalny. Moja dupa go przyjmowała z takim napięciem, że skóra między udami robiła się gorąca. Jęczałam przez zaciśnięte zęby, ale to nie był protest. To było błaganie – żeby nie przestawał. Gardło już się wcześniej poddało – młodszy kochanek wpychał się do niego rytmicznie, trzymając mnie za włosy i prowadząc jak kurwę na smyczy. I ja właśnie tym się stawałam. Nie ozdobą dla Marka. Nie zabawką. Tylko czystą funkcją: dziurą. Przedmiotem. I to było dokładnie to, czego pragnęłam.
W pewnej chwili poczułam, jak ich rytmy się synchronizują. Jeden wchodził głębiej w dupę, drugi wbijał się w gardło, a ja traciłam oddech. Świat mi się rozmywał. A wtedy usłyszałam to pytanie.
– „Powiedz, że pieprzymy cię lepiej niż twój mąż.”
Głos młodszego. Ostry, pewny. Taki, jakiego się boisz, kiedy jesteś już prawie złamana. I ja chciałam zaprzeczyć. Naprawdę. Ale wtedy czarny z tyłu wbił się do końca. Tak, że całe moje wnętrze zadrżało. I… coś we mnie pękło.
Cipka zaczęła pulsować mimo że nikt jej nie dotykał. Mięśnie drżały. Odbyt zaciskał się jakby sam, a ja jęknęłam – długi, głęboki dźwięk, jakby ktoś wyciągał ze mnie duszę. I w tej jednej chwili… przestałam walczyć. Moja głowa już nie mówiła nic. Gardło tylko wypuściło szept:
– „Lepszy. Lepszy niż Marek.”
Nie z przekory. Nie z gry. Z prawdy.
I wtedy czarny skończył we mnie. W mojej dupie. Gorące, ciężkie, głębokie. Sperma napłynęła do środka jak fala. Czułam, jak wszystko się we mnie lepi, jak ciśnienie rozsadza mi kręgosłup, jak całe moje ciało się poddaje. Drugi wyjął kutasa z mojego gardła i wytrysnął mi na język. A ja nie przełknęłam od razu. Trzymałam to. Jakby to był dowód. Jakby to była przysięga.
Nie protestowałam. Nie płakałam. Patrzyłam w obiektyw kamery Marka. I widziałam, że on wie. Że to nie była tylko kolejna sesja. To było przejście. Że ja – Sandra – właśnie się oddałam. Cała. Na zawsze. I nie miałam już niczego do cofnięcia.
Oni jeszcze coś mówili. Śmiali się. Pluli. Poklepywali mnie po tyłku. Ale ja ich już nie słyszałam. Bo mój świat się zamknął. Byłam tylko ja, moje wypełnione dziury, i głos Marka w głowie, który nigdy nie powiedział „stop”.
I wtedy… chciałam jeszcze. Jeszcze mocniej. Jeszcze bardziej poniżająco. Jeszcze brutalniej. Bo już wiedziałam, że nie ma powrotu. Że ja się nie przebieram z tej roli. Ja w niej mieszkam.
Część 3: Kiedy sperma stygnie, ja już wiem
Siedzę na kafelkach, naga, z nogami rozstawionymi jak po porodzie. Ciało jeszcze drży. Mięśnie zwiotczałe. Sutki twarde od zimna, ale to nie temperatura mnie rusza. To głowa. To świadomość, że jeszcze przed chwilą miałam w cipce dwóch mężczyzn, a w dupie trzeciego. I teraz, kilka minut po tym, jak ostatni z nich wyjął ze mnie kutasa, nie czuję wstydu. Czuję… przytomność. Całkowitą. Lustrzane drzwi szafki przede mną są zaparowane, ale już zaczynają odsłaniać fragment mojej twarzy. I nie wygląda ona na zbitą, zapłakaną. Wygląda spokojnie. Twarz kobiety, która wie, co się wydarzyło. Usta mam obklejone – nie wiem, czy śliną, czy resztkami spermy. Cipka mnie piecze, między pośladkami wszystko się lepi. Kiedy zamykam nogi, czuję, jak coś spływa mi po udzie. Ale nie ruszam się. Boję się, że jak wstanę, to wszystko znowu się rozleje. Nie sperma. Myśl. Prawda. Jeszcze nie chcę jej dotknąć. Jeszcze chwilę muszę po prostu patrzeć w to zaparowane lustro, w rozczochrane włosy, rozmazany makijaż, w swoje własne spojrzenie, które nie mówi „dlaczego?”. Ono mówi coś znacznie gorszego. „Tak. Chciałaś tego.” I już nie ma jak przed tym uciec.
Nie jestem pijana. Nie jestem skołowana. Wszystko pamiętam. Każde słowo, każde uderzenie bioder, każde spojrzenie Marka zza obiektywu. Przypominam sobie, jak młodszy trzymał mnie za gardło, jak wycierał sobie o moje włosy jaja, jak czarny rozciągał mi tyłek, aż piszczałam jak przeciągana lina. Widziałam ich miny, kiedy mnie posuwali. Widziałam, jak traktowali mnie jak swoją własność — ale tylko na chwilę. Jak kończyli we mnie i już ich nie było. A potem wracał Marek. Zawsze. Wchodził po wszystkim. Jego ręce nie były czułe. Były zdecydowane. Kładł je na moich cyckach, oblepionych spermą, i nie ścierał jej. Rozcierał. Wcierał w skórę. Pochylał się nade mną i całował mnie — tą samą twarzą, którą chwilę wcześniej tamci obrzygali rozkoszą. I to nie było romantyczne. To było jak pieczęć. Jak podpis na czymś, co zostało rozdarte i zbrukane. Ale właśnie wtedy… ja się otwieram najszerzej. Nie tylko nogami. Nie tylko cipką czy dupą. Ja się wtedy otwieram sobą. I czuję, że Marek to przyjmuje. Nie gardzi mną. On mnie chłonie taką — zeszmaconą. Bo tylko on zna każdy centymetr tej przemiany. I to mnie nie przeraża. To mnie koi. Chcę go wtedy poczuć w sobie. Jak wciska się między resztki innych. Jak jego kutas czuje we mnie wszystko, co we mnie zostawili. I jęczy mi do ucha: „Ona wróciła. Moja suka. Moja jedyna.”
Wstaję powoli. Ciało jeszcze niepewne – nie dlatego, że słabe, tylko dlatego, że nie wie, czy znów nie zostanie rzucone na kolana. Lustro już całe odsłonięte. Widzę siebie. Całą. Piersi czerwone od ściśnięcia, uda wewnątrz sine od palców, cipka zaczerwieniona, jakby ktoś przypalał ją od środka. Ale nie odwracam wzroku. Patrzę. I wiem, że nie jestem tu przypadkiem. Nie jestem ofiarą. Nie jestem „biedną żoną, którą mąż oddaje”. Ja to wszystko przyjęłam. Wessałam w siebie jak tlen. Zostało we mnie – nie tylko na skórze, ale głębiej. W mięśniach. W oddechu. W spojrzeniu. I gdybym teraz miała to zostawić — wyczyścić się, umyć dokładnie, ubrać się i wrócić do codzienności – coś by we mnie umarło. Bo już wiem, że to nie była jednorazowa noc. To było przebudzenie. Że już nie da się tego odwrócić. Że ja potrzebuję być brana, używana, szarpana. Że potrzebuję kochać się z mężem dopiero wtedy, gdy jestem najbrudniejszą wersją siebie. Wtedy to ma sens. Tylko wtedy czuję, że to naprawdę ja. Sandra. Dziwka Marka. Kobieta, która już nigdy nie będzie tą samą – i wcale tego nie żałuje.